No kurna chata, w końcu się dorwałem. Ostatnio miałem takie urwanie wszystkich części ciała - łącznie z tą, o której właśnie pomysleliście
![chytry :chytry:](./images/smilies/icon_chytry.gif)
- że nie miałem nawet czasu "bączka" puścic.
Mam trzy sprawy do omówienia. Pierwsza - malowanie Argonauta, druga - spoufalanie się jhradcy, trzecia - mój sposób na płynne przejścia kolorów.
Pierwsza sprawa. O ile Tomek jest świetnym modelarzem i Bozia dała mu liczne zdolności, o tyle jako fotograf chyba powinien jeszcze raz po talent stanąć w kolejce. Wyjaśniam dlaczego. Oglądałem to co Tomek do tej pory zrobił. Jestem tym zbudowany. To jest fantastyczne. Dokładnie wykonane, z mnóstwem szczególików i naprawdę dobrze pomalowane. Tylko te fotki nieco psują ogólne wrażenie. Podszkoli się, będą lepsze. Też miałem problemy z początku z wykonaniem jako takiej fotki. Ale dzieki innym forumowiczom, przede wszystkim Wujkowi Andrzejowi i Swingerowi, jakoś teraz daję sobie radę. Zatem trochę cierpliwości - Tomek też się wyrobi.
Druga sprawa dotyczy tego kabareciarza jhradcy. Przepraszał mnie w którymś z postów, że się ze mną spoufala, he, he. Dobre. Drogi radco, to że mnie tam jakoś nazywasz dodając przymiotnik "stary", to dla mnie sama przyjemność. Musisz bowiem wiedzieć, że jestem Twoim fanem od zarania dziejów Kartonworka i na bieżąco obserwują z ogromnym zaciekawieniem wszystkie Twoje poczynania. O "Wichrze" nie wspomnę. Zatem do "spoufalania" się nie mam żadnych pretensji. W Twoim wykonaniu wręcz przeciwnie.
Dwie sprawy z głowy.
Teraz trzecia. Mój sposób, a właściwie pogląd, na płynne przejścia kolorów. Mam nadzieję, że mnie Tomek nie zabije w środę. Na wszelki wypadek schowam wszystkie ostre narzędzia znajdujące się w modelarni.
Było tak: Nie pamietam dokładnie roku. Było to albo w 1968 roku, albo w roku następnym. W Szczecinie jesienią (we wrześniu) odbywały się coroczne Ogólnopolskie Zawody Modeli Pływających Placówek Wychowania Pozaszkolnego (nazwę walę z pamięci - jeżeli się pomyliłem, proszę o poprawę). Sędzią głównym zawodów był nieodżałowany Władysław Cichy, świetny fachowiec z dziedziny okrętownictwa i wielki przyjaciel młodzieży. Często nam młodym wyjaśniał wszelkiego rodzaju tajniki budowy modeli statków i okrętów. Taki dobry tatuś. Ale biada temu, kto mu podpadł. Wtedy słyczać go było w promieniu paruset metrów. I właśnie na tych wspomnianych zawodach dwa razy zdarzyło się, że ktoś mu podpadł. Pierwszym był chłopaczek z lodołamaczem Lenin. Żeby dostać parę punktów więcej za wykonanie modelu, zademonstrował oświetlenie kabiny nawigacyjnej, takie Piccadilly Circus nocą. Jak mu Władek nawstawiał (dziwne, że miał na nazwisko Cichy), to mu mało kapcie nie pospadały. Dlaczego? Ano pomyślcie trochę. Może Was "olśni".
Drugi ryk było słychać, gdy młody człowiek przedstawił do oceny kuter torpedowy (zabijcie mnie, nie pamiętam marki), który charakteryzował się pięknym kamuflarzem, trzykolorowym, z płynnymi przejściami kolorów. Jeszcze przed oceną wszyscy go oglądali i podziwiali i zastanawiali się, jak On (ten młodzieniec) to zrobił. Kamuflarz był piękny do momentu, gdy model zobaczył Cichy. Najpierw wstawił gadkę jaki to z niego sercowiec, i że my chcemy go wykończyć, a potem zaczął wyjaśniać dlaczego. Model był w skali 1/50 (to akurat pamiętam) i Cichy zaczął wyjaśniać, że płynne w skali 1/1 przejścia kolorów, zanikają stopniowo wraz ze zmniejszaniem się skali i już w skali od 1/25 i mniejszych nie należy z tym przesadzać, bo można narazić się na śmieszność. Można uzyskać efekt, który z rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Wtedy właśnie uzmysłowił nam, że modele budowane w coraz mniejszej skali, to nic innego tylko oryginał w skali 1/1 widziany z coraz większej odległości. Zaryzykował wtedy też, że daje sobie rękę uciąć, jeżeli ktoś zauważy płynne przejścia kolorów na oryginalnym okręcie widzianym z takiej odległości, jakby był w skali 1/50. Pamiętam, że nikt z nim wtedy nie podjął dyskusji o płynnych przejściach kolorów (niechby spróbował).
Dobrych paręnaście lat później pracowałem w firmie transportu samochodowego. Mieliśmy warsztat, a w nim mechaników, którzy od czasu do czasu malowali coś pistoletem natryskowym. Kiedyś, będąc w warsztacie, zobaczyłem jak jeden z mechaników próbował pistolet na kawałku blachy, taki kawałek z metr na metr. Przypomniał mi się Władysław Cichy i jego teoria na temat płynnych przejść kolorów. Poprosiłem mechanika (nie oponował, w końcu byłem jego szefem), żeby pomalował połowę powierzchni blachy "testowej", tak z góry na dół. No faktycznie było takie płynne przejście kolorów, ale bez przesady. "Płynność" miała jakieś 3 do 3,5 centymetra. Mechanik trzymał pistolet w odległości jakichś 20 do 25 centymetrów. Powiedziałem mechanikowi, żeby wziął blachę i poszedł w stronę stacji paliw. Co jakiś czas mówiłem, żeby się zatrzymał i pokazał co "zmalował". I zgadnijcie co. Ano potwierdziła się teoria Cichego. Im bardziej oddalał się mechanik z blachą, tym bardziej zanikało płynne przejście kolorów, aż znikło zupełnie. Niestety nie przeprowadziłem wtedy jakichkolwiek pomiarów (czego teraz troche żałuję) i nie mogę podać szczegółów eksperymentu. Ale jedno jest pewne. Nigdy w skali 1/35 i mniejszych nie będę malował płynnych przejść kolorów. Będę malował tak:
Proszę się nie śmiać. Model ma jakieś trzydzieści lat i był budowany w czasach, gdy niedostępne były szpachle modelarskie, a samo szpachlowanie nie było w ogóle w modzie. Antenkę też widzę, wcięło.
Tak malowany model w mojej opinii ma o wiele więcej wspólnego z rzeczywistością niż modele malowane w ten sposób, żeby podkreślić (nieraz zdecydowanie zbyt przesadnie) płynne przejścia kolorów. W zasadzie ten sposób malowania potwierdza jedynie opanowanie przez modelarza w sposób mistrzowski umiejętność posługiwania się aerografem. Nic więcej.
No, teraz możecie mnie oskalpować, odsądzić od czci i wiary, wywalić z Kartonworka itp. Ale tego co napisałem, będę się trzymał. Howgh!
P.S.: Jeżeli checie poznać dokładnie o co mi chodzi, to znajdźcie na Modelworku wątek z budowy spitfajera. Gościu tak wykonał płynne przejścia kolorów, że gdyby to miało miejsce w rzeczywistości, np. w czasie Bitwy o Anglię, to trafiłby pod sąd wojenny za marnotrawienie materiału wojennego jakim była wtedy farba. To co zrobił wyglada jakby malarz, przepraszam - lakiernik, trzymał pistolet w odległości jednego metra od malowanej powierzchni. No, tak nie może być! Większa część farby poszłaby na rozkurz!
P.S.2: Tomek, przynajmniej Ty mnie oszczędź.
P.S.3: Jeszcze Kierownikowi muszę odpowiedzieć w wątku lankasterowym...
![chytry :chytry:](./images/smilies/icon_chytry.gif)