"Blaszki" niefototrawione
Moderatorzy: kartonwork, Tempest, Edmund_Nita
- zxcvbnm1971
- Posty: 413
- Rejestracja: pn lut 13 2006, 23:31
Tutaj też mają wiertła od 0,3, choć nie sprawdzałem czy w sklepie internetowym również, gdyż kupowałem osobiście na Bernardyńskiej.
Wiertła w rozmiarze 0.3mm to jak z moich obserwacji wynika, najmniejszy rozmiar w zestawach wierteł modelarskich. Pewien jestem, że można je dostać w większości sklepów tej branży. Problem zaczyna się dopiero poniżej tego rozmiaru.
W wypadku kiedy cena nie jest faktorem odstraszającym, można je sobie zamówić w sklepie firmy "Small Parts inc" :
http://www.smallparts.com/products/precision/i26.cfm
Najmniejszy rozmiar to 0.05mm, długość użytkowa: 0.4mm
Rozmiar 0.1mm ma nieco większą długość użytkową, bo aż 0.7mm
Wiertła zrobione są z kobaltu. Cena za jedno w granicach rozmiarów od 0.05mm do 0.13mm jest taka sama - $ 13.20. Za opakowanie pięciu sztuk - $56.10.
Inne źródło to firma LPKF. Tam z kolei najmniejszy rozmiar to 0.2mm:
http://www.lpkfusa.com/Store/ProductLis ... ill%20Bits
http://www.lpkfusa.com/Store/ProductDet ... oductID=83
Tutaj cena też jest ciekawa - $98.00 za komplet dziesięciu wierteł. Wiertła te zrobione są z węglika spiekanego czyli karbidu. Bardzo twarde ale kruche. Elastyczność prawie żadna, wiertło przy lekkim wygięciu natychmiast się łamie. Ze swojego kompletu złamałem już trzy. Ze względu na cenę, każdy taki wypadek wiąże się z użyciem nieartykułowanego słownictwa. Trzeba więc uważać przy kim się wierci . Zestaw wygląda jak na poniższym zdjęciu.
W przypadku firmy LPKF może istnieć możliwość łatwiejszego dostępu.Firma ma przedstawiciela w Polsce:
http://www.lpkf.com/worldwide/poland.htm
Andrzej, na temat projektów, które prezentujesz mogę powiedzieć tylko jedno. Chociaż są to bardzo małe rzeczy, to wrażenie wywierają ogromne.
Pozdrawiam!
Piotr
P.S.
Sprawdziłem właśnie web. Pana Marka Zduńczuka. Wiertła są w ofercie.
W wypadku kiedy cena nie jest faktorem odstraszającym, można je sobie zamówić w sklepie firmy "Small Parts inc" :
http://www.smallparts.com/products/precision/i26.cfm
Najmniejszy rozmiar to 0.05mm, długość użytkowa: 0.4mm
Rozmiar 0.1mm ma nieco większą długość użytkową, bo aż 0.7mm
Wiertła zrobione są z kobaltu. Cena za jedno w granicach rozmiarów od 0.05mm do 0.13mm jest taka sama - $ 13.20. Za opakowanie pięciu sztuk - $56.10.
Inne źródło to firma LPKF. Tam z kolei najmniejszy rozmiar to 0.2mm:
http://www.lpkfusa.com/Store/ProductLis ... ill%20Bits
http://www.lpkfusa.com/Store/ProductDet ... oductID=83
Tutaj cena też jest ciekawa - $98.00 za komplet dziesięciu wierteł. Wiertła te zrobione są z węglika spiekanego czyli karbidu. Bardzo twarde ale kruche. Elastyczność prawie żadna, wiertło przy lekkim wygięciu natychmiast się łamie. Ze swojego kompletu złamałem już trzy. Ze względu na cenę, każdy taki wypadek wiąże się z użyciem nieartykułowanego słownictwa. Trzeba więc uważać przy kim się wierci . Zestaw wygląda jak na poniższym zdjęciu.
W przypadku firmy LPKF może istnieć możliwość łatwiejszego dostępu.Firma ma przedstawiciela w Polsce:
http://www.lpkf.com/worldwide/poland.htm
Andrzej, na temat projektów, które prezentujesz mogę powiedzieć tylko jedno. Chociaż są to bardzo małe rzeczy, to wrażenie wywierają ogromne.
Pozdrawiam!
Piotr
P.S.
Sprawdziłem właśnie web. Pana Marka Zduńczuka. Wiertła są w ofercie.
Obraz jest wart tysiąca słów. Model wart jest miliona.
- zxcvbnm1971
- Posty: 413
- Rejestracja: pn lut 13 2006, 23:31
Tak, wiertła z węglika są strasznie kruche. Najmniejsze z jakimi miałem styczność, to 1,2 mm. Ale wierciłem tylko w metalu i nie wyobrażam sobie tej operacji wykonywać ręcznie. Lekka odchyłka od osi wiercenia i trach. Kobaltowe w tym wypadku dużo więcej wybaczają, ale jak się je już urwie w metalu, to wydłubać pozostałość jest ciężko. Spieka wystarczy punktakiem (może być ze starego wiertła kobaltowego ) lekko stuknąć i się wykruszy.
Pozdrawiam wszystkich wiertaczy
Pozdrawiam wszystkich wiertaczy
Wiertelka o srednicy od 0,2mm mozna kupic z cala pewnoscia tutaj:
http://www.fohrmann.com/d/shop/uwg/4.htm
Andrzeju, misterna robota!
http://www.fohrmann.com/d/shop/uwg/4.htm
Andrzeju, misterna robota!
Jarek M
___________________________________________
NIE OTWIERAM MINIATUREK!
___________________________________________
NIE OTWIERAM MINIATUREK!
-
- Posty: 483
- Rejestracja: sob lut 11 2006, 16:30
- x 58
Blaszki niefototrawione
No i zrobił się z tego wątku, wątek o wiertełkach. Ale to dobrze, bo wszyscy skorzystamy z tych informacji. Mogę tylko potwierdzić to, co Rutek napisał o wiertłach z obrazka załączonego do Jego postu. Używałem ich kiedyś, kupiłem je okazyjnie na giełdzie podczas konkursu w Londynie. Strasznie łamliwe i strasznie drogie!
Ale wracając do istoty tego wątku, czyli do robienia metodą Słodowego ( Zrób to sam - starsi pamiętają te programy w TV), chciałbym podkreślić, że jest to znakomity sposób na zapewnienie sobie w konkursach i wystawach zagranicznych jakiegoś handicapu u sędziów (wszyscy się tam okropnie dziwią, że można takie małe rzeczy robić „ręcznie”). W dobie, gdy większość ludzi sięga po gotowe zestawy waloryzacyjne, to chyba jedyna możliwość na jakąś wyrównaną rywalizację z „zachodnimi” modelarzami, bo oni tam mają o wiele większe możliwości zaopatrzenia w najnowsze wynalazki modelarskie, dysponują dużo większymi środkami finansowymi i wielu z nich naprawdę malowanie (tudzież wszelkie tricki związane ze śladami eksploatacji) opanowało na takim poziomie, że jest co podziwiać. Tym samym doskonała umiejętność starannego posklejania części i efektownego malowania nie jest tam czymś, czym kogokolwiek można zaskoczyć.
Tymczasem – przeglądając wypowiedzi na naszych forach internetowych (nie mam na myśli tego forum!) – dostrzegam nasilanie się dość dziwnego zjawiska. Otóż stosowanie gotowych elementów do wyrobu modeli u nas w Polsce coraz częściej próbuje się przedstawiać jako coś w rodzaju „synonimu nowoczesności” w modelarstwie redukcyjnym, zaś samoróbki jako synonim „zacofania”. Wkład pracy własnej w opinii tych „piewców nowoczesności” ma być czymś zupełnie nieistotnym, nie chcąc powiedzieć, że prawie szkodliwym! Szkodliwym do tego stopnia, że kogoś, kto przypomina, że wkład pracy własnej modelarza to sama kwintesencja tego hobby, zaczyna się niekiedy tępić bez pardonu. Jest to moim zdaniem bardzo niepokojące zjawisko, gdyż w krajach, gdzie dostęp do elementów gotowych jest o wiele bardziej dogodny niż u nas, nie spotkałem się z takimi przykładami deprecjonowania modelarstwa od podstaw (nie mówiąc już o próbach deprecjonowania wykonawców takich modeli). Wręcz przeciwnie, spotkałem się z ogromnym zainteresowaniem i aplauzem do takiej formy uprawiania modelarstwa - do tego stopnia, że im bardziej gotowe zestawy stają się czymś w rodzaju chleba powszedniego, tym bardziej samoróbki zyskują na uznaniu!
Ta wypowiedź nie jest po to, żeby urazić kogoś, kto korzysta z dobrodziejstwa gotowych elementów do waloryzacji. Bo dla wielu jest to dobrodziejstwo. Jednak nie należy dawać się ogłupiać rozmaitym teoretykom rodzimego chowu, którzy twierdzą, że posługiwanie się gotowymi zestawami i skupienie się wyłącznie na opanowaniu umiejętności malowania jest czymś bardziej korzystnym w kontekście oceny wartości modelu, niż robienie czegoś w tym modelu samodzielnie. Bo to po prostu jest oszukiwanie modelarzy, szczególnie tych którzy nie mają szans samemu sprawdzić, jak to właściwie jest z tym samodzielnym wkładem pracy – opłaca się tak męczyć, czy nie? Ja wiem, że NAPRAWDĘ SIĘ OPŁACA! I dlatego właśnie ciągle i wszędzie o tym przypominam.
Ale wracając do istoty tego wątku, czyli do robienia metodą Słodowego ( Zrób to sam - starsi pamiętają te programy w TV), chciałbym podkreślić, że jest to znakomity sposób na zapewnienie sobie w konkursach i wystawach zagranicznych jakiegoś handicapu u sędziów (wszyscy się tam okropnie dziwią, że można takie małe rzeczy robić „ręcznie”). W dobie, gdy większość ludzi sięga po gotowe zestawy waloryzacyjne, to chyba jedyna możliwość na jakąś wyrównaną rywalizację z „zachodnimi” modelarzami, bo oni tam mają o wiele większe możliwości zaopatrzenia w najnowsze wynalazki modelarskie, dysponują dużo większymi środkami finansowymi i wielu z nich naprawdę malowanie (tudzież wszelkie tricki związane ze śladami eksploatacji) opanowało na takim poziomie, że jest co podziwiać. Tym samym doskonała umiejętność starannego posklejania części i efektownego malowania nie jest tam czymś, czym kogokolwiek można zaskoczyć.
Tymczasem – przeglądając wypowiedzi na naszych forach internetowych (nie mam na myśli tego forum!) – dostrzegam nasilanie się dość dziwnego zjawiska. Otóż stosowanie gotowych elementów do wyrobu modeli u nas w Polsce coraz częściej próbuje się przedstawiać jako coś w rodzaju „synonimu nowoczesności” w modelarstwie redukcyjnym, zaś samoróbki jako synonim „zacofania”. Wkład pracy własnej w opinii tych „piewców nowoczesności” ma być czymś zupełnie nieistotnym, nie chcąc powiedzieć, że prawie szkodliwym! Szkodliwym do tego stopnia, że kogoś, kto przypomina, że wkład pracy własnej modelarza to sama kwintesencja tego hobby, zaczyna się niekiedy tępić bez pardonu. Jest to moim zdaniem bardzo niepokojące zjawisko, gdyż w krajach, gdzie dostęp do elementów gotowych jest o wiele bardziej dogodny niż u nas, nie spotkałem się z takimi przykładami deprecjonowania modelarstwa od podstaw (nie mówiąc już o próbach deprecjonowania wykonawców takich modeli). Wręcz przeciwnie, spotkałem się z ogromnym zainteresowaniem i aplauzem do takiej formy uprawiania modelarstwa - do tego stopnia, że im bardziej gotowe zestawy stają się czymś w rodzaju chleba powszedniego, tym bardziej samoróbki zyskują na uznaniu!
Ta wypowiedź nie jest po to, żeby urazić kogoś, kto korzysta z dobrodziejstwa gotowych elementów do waloryzacji. Bo dla wielu jest to dobrodziejstwo. Jednak nie należy dawać się ogłupiać rozmaitym teoretykom rodzimego chowu, którzy twierdzą, że posługiwanie się gotowymi zestawami i skupienie się wyłącznie na opanowaniu umiejętności malowania jest czymś bardziej korzystnym w kontekście oceny wartości modelu, niż robienie czegoś w tym modelu samodzielnie. Bo to po prostu jest oszukiwanie modelarzy, szczególnie tych którzy nie mają szans samemu sprawdzić, jak to właściwie jest z tym samodzielnym wkładem pracy – opłaca się tak męczyć, czy nie? Ja wiem, że NAPRAWDĘ SIĘ OPŁACA! I dlatego właśnie ciągle i wszędzie o tym przypominam.
Gdy stajesz przed problemem, szukaj rozwiązania, a nie obejścia.
Bez wiertelek ani rusz - to bardzo potrzebne narzedzia. Natomiast watkow o narzedziach zwykle jakos malo na forach, choc jestem przekonany, ze kazdy z nas posiada w swoim warsztacie rozne, czasami nawet mocno niezwykle wynalazki. Moze dlatego powstala taka chec "zboczenia" od wlasciwego tematu...
Jarek M
___________________________________________
NIE OTWIERAM MINIATUREK!
___________________________________________
NIE OTWIERAM MINIATUREK!
-
- Posty: 134
- Rejestracja: wt gru 05 2006, 8:57
- Lokalizacja: Warszawa
Witam
W zasadzie nie bardzo wiem, czy wypada się takiej miernocie jak ja odzywać się w tym wątku ale spróbuję.
Jestem pacjentem z grona tych co to szans na osobiste sprawdzenie nie mają i kleją jak to się mówi na półkę. Zatem nie powiem nic na temat "opłacalności" w świetle konkursów. Nie zmienia to jednak faktu, że klejenie z tzw. śmieci daje (przynajmniej mnie) największą frajdę. Wprawdzie (w moim wypadku) z braku umiejętności efekty samoróbek niezbyt często zbliżają się jakością do zestawów "gotowców" ale zawsze pozostaje satysfakcja, że zrobiłem to sam, lepiej lub gorzej ale sam. No i jeszcze jedno budowanie czegoś od, lub prawie od podstaw daje szansę na model z gatunku tych co to inni go nie mają (ja mam takiego jednego - BARV)
Pozdrawiam, łącząc wyrazy szacunku
W zasadzie nie bardzo wiem, czy wypada się takiej miernocie jak ja odzywać się w tym wątku ale spróbuję.
Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać obiema rękoma.Andrzej Ziober pisze:Jednak nie należy dawać się ogłupiać rozmaitym teoretykom rodzimego chowu, którzy twierdzą, że posługiwanie się gotowymi zestawami i skupienie się wyłącznie na opanowaniu umiejętności malowania jest czymś bardziej korzystnym w kontekście oceny wartości modelu, niż robienie czegoś w tym modelu samodzielnie. Bo to po prostu jest oszukiwanie modelarzy, szczególnie tych którzy nie mają szans samemu sprawdzić, jak to właściwie jest z tym samodzielnym wkładem pracy – opłaca się tak męczyć, czy nie?
Jestem pacjentem z grona tych co to szans na osobiste sprawdzenie nie mają i kleją jak to się mówi na półkę. Zatem nie powiem nic na temat "opłacalności" w świetle konkursów. Nie zmienia to jednak faktu, że klejenie z tzw. śmieci daje (przynajmniej mnie) największą frajdę. Wprawdzie (w moim wypadku) z braku umiejętności efekty samoróbek niezbyt często zbliżają się jakością do zestawów "gotowców" ale zawsze pozostaje satysfakcja, że zrobiłem to sam, lepiej lub gorzej ale sam. No i jeszcze jedno budowanie czegoś od, lub prawie od podstaw daje szansę na model z gatunku tych co to inni go nie mają (ja mam takiego jednego - BARV)
Pozdrawiam, łącząc wyrazy szacunku
Pozdrawiam wszystkich
Sklejacz
Sklejacz
Re: Blaszki niefototrawione
.Andrzej Ziober pisze: i wielu z nich naprawdę malowanie (tudzież wszelkie tricki związane ze śladami eksploatacji) opanowało na takim poziomie, że jest co podziwiać. Tym samym doskonała umiejętność starannego posklejania części i efektownego malowania nie jest tam czymś, czym kogokolwiek można zaskoczyć.
Posunę się dalej Andrzeju - umiejętność posklejania zanika a malowanie staje się głównym zajęciem. Widzę coraz więcej modeli np. metalowych, np. Pacific Coast z nowym kamuflażem (czasem dodatki). Ot, i otrzymujemy model w stylu "refurbished" / (emotikon do wyboru)
-
- Posty: 483
- Rejestracja: sob lut 11 2006, 16:30
- x 58
Blaszki niefotrawione
Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość ludzi będzie robiła modele wyłącznie w oparciu o gotowe elementy. Nie ulega również wątpliwości, że te „gotowe elementy” będą z czasem coraz bardziej atrakcyjne wizualnie. Mamy już pierwsze przykłady ładnie pomalowanych blaszek z pasami, wskaźnikami przyrządów pokładowych, kolektory spalin lekko „podrdzewiałe” i z „przegrzaną blachą” etc. Mamy gotowe kalkomanie na całe powierzchnie (np. kamuflaż Losenge) nose’art. i inne. Wielu ludziom wszystko to pozwala zrobić w miarę szybko bardzo atrakcyjny model. Jeśli kogoś głównie interesuje gromadzenie kolekcji modeli, to jest to doskonały sposób na stworzenie pięknych obiektów np. ilustrujących rozwój techniki. Oni też chcą brać udział w rywalizacji konkursowej (przynajmniej część z nich ma takie ambicje) i chcą zdobywać rozmaite nagrody. Nie dostrzegam niczego złego w tych aspiracjach – w końcu każdy robi swój model tak, jak umie i jak mu sprawia przyjemność. W krajach, w których startowałem masa ludzi w ten sposób „bawi się” w modelarstwo i w modelarską rywalizację. Zdecydowana większość tak się bawi! Nawet wygrywają konkursy! Ale wygrywają je dotąd, dopóki nie pojawi się jakiś wariat, który ślęczał nad modelem kilka lat, żeby zrobić coś innego, niż wszyscy. Wtedy on wygrywa i nikt nawet słowem się nie zająknie, dlaczego wygrywa. Nikt tam nawet nie próbuje sugerować, że wycięcie z wytrawionej fabrycznie płytki i powyginanie z blaszek np. karabinu maszynowego jest równie trudne, jak zrobienie go samemu z kawałka plastiku i blachy (lub jakichś innych surowców).
U nas w Polsce jednak jest już trochę inaczej. Dziś w naszym kraju dość głośno niektórzy próbują lansować jako jedyną właściwą koncepcję polegającą na tym, że „nieważne jak powstał model, ważne tylko jak wygląda”. Innymi słowy chodzi o to, żeby sędzia w swej ocenie absolutnie NIE brał pod uwagę wkładu pracy, ale JEDYNIE końcowy wygląd modelu.
Niespecjalnie bym się tym przejmował, nie marnowałbym czasu na pisanie takich postów i zawracanie głowy czytelnikom, gdyby nie fakt, że tego rodzaju opinie lansowane są bardzo skutecznie. Zbyt wielu ludzi zaczyna temu przyklaskiwać zupełnie bezkrytycznie! Zbyt wielu zaczyna uważać, że TYLKO na czymś takim dziś powinno polegać modelarstwo redukcyjne. Moim zdaniem każdy może próbować zdobywać medale wyłącznie za umiejętność wyginania blaszek i klejenie oraz malowanie gotowych części – nie ma w tym nic złego. Złe jest dopiero wtedy, gdy chce się doprowadzić do sytuacji, kiedy te medale mają być przyznawane wyłącznie za takie umiejętności. Bo to już jest tworzenie jakiegoś nowego wzorca, który moim zdaniem sprowadza modelarstwo w Polsce do poziomu niebezpiecznie ocierającego się o infantylizm.
U nas w Polsce jednak jest już trochę inaczej. Dziś w naszym kraju dość głośno niektórzy próbują lansować jako jedyną właściwą koncepcję polegającą na tym, że „nieważne jak powstał model, ważne tylko jak wygląda”. Innymi słowy chodzi o to, żeby sędzia w swej ocenie absolutnie NIE brał pod uwagę wkładu pracy, ale JEDYNIE końcowy wygląd modelu.
Niespecjalnie bym się tym przejmował, nie marnowałbym czasu na pisanie takich postów i zawracanie głowy czytelnikom, gdyby nie fakt, że tego rodzaju opinie lansowane są bardzo skutecznie. Zbyt wielu ludzi zaczyna temu przyklaskiwać zupełnie bezkrytycznie! Zbyt wielu zaczyna uważać, że TYLKO na czymś takim dziś powinno polegać modelarstwo redukcyjne. Moim zdaniem każdy może próbować zdobywać medale wyłącznie za umiejętność wyginania blaszek i klejenie oraz malowanie gotowych części – nie ma w tym nic złego. Złe jest dopiero wtedy, gdy chce się doprowadzić do sytuacji, kiedy te medale mają być przyznawane wyłącznie za takie umiejętności. Bo to już jest tworzenie jakiegoś nowego wzorca, który moim zdaniem sprowadza modelarstwo w Polsce do poziomu niebezpiecznie ocierającego się o infantylizm.
Gdy stajesz przed problemem, szukaj rozwiązania, a nie obejścia.