Nieuport 17
Moderatorzy: kartonwork, Tempest, Edmund_Nita
No to daliście mi koledzy satysfakcję!
Bardzo przyjemnie być tak pochwalonym, boję się tylko trochę czy to nie za bardzo na wyrost.
Jutro może będzie okazja trochę posunąć budowę do przodu, na razie relacja z poszukiwań ws. zasobnika amunicji.
Okazuje się, że nawet na forach wyspecjalizowanych w samolotach WW1 brakuje jednoznacznych i jasnych informacji.
Dowiedziałem się zatem, że skrzynka na amunicję do typowego (lądowego) Vickersa Mk.1 miała rozmiary mniej więcej 11x20x37cm, zawierała 250 naboi na taśmie dł. 6mb. Taśma po opróżnieniu wydłużała się do 9mb.
Pierwsze N17 zabierały 250 pocisków, zatem można przypuszczać, że stosowano typową taśmę. Zasobnik wygląda, że był zawieszony asymetrycznie, znalazłem taką rycinę:
Później zapas amunicji zwiększono do 400-500 pocisków więc skrzynka musiała być 2x większa.
W N23 z Brukseli wygląda to tak:
Jak wspominałem wcześniej, nie bardzo mogę sobie wyobrazić użytkowanie tych szafeczek w warunkach lotniska polowego.
N17 był też produkowany we Włoszech, w zakładach Macchi, stamtąd pochodzą te rysunki:
Pierwszy potwierdza działanie bębna zbierającego pustą taśmę.
Na drugim zaznaczyłem kolorowymi liniami - jak sobie wyobrażam ułożenie amunicji: dwa zasobniki ze standardową taśmą 250.
Ale czy tak było w rzeczywistości - nie wiem.
Przy okazji poszukiwań trafiłem na mnóstwo ciekawych instrukcji dot. karabinów maszynowych, tytuły niektórych są świetne, np. "Weekend z karabinem maszynowym", "Jak zestrzelić samolot", "Karabin maszynowy i Ty"oraz inne.
Otwieracie taką książeczkę:
A tam, zaraz na drugiej stronie:
REKLAMY!
Teksty porad są zaiste fascynujące:
Czytamy zatem, że karabinu maszynowego w zasadzie nie ma po co używać, no chyba, że:
(a) chcemy udzielić wsparcia własnym siłom
(b) powstrzymać lub opóźnić działanie wroga
(c) coś sobie upatrzyliśmy i jest do czego postrzelać.
Dalej czytamy, że nie należy strzelać, jeżeli strzelanie jest bez sensu.
Ach, wojsko ...
Bardzo przyjemnie być tak pochwalonym, boję się tylko trochę czy to nie za bardzo na wyrost.
Jutro może będzie okazja trochę posunąć budowę do przodu, na razie relacja z poszukiwań ws. zasobnika amunicji.
Okazuje się, że nawet na forach wyspecjalizowanych w samolotach WW1 brakuje jednoznacznych i jasnych informacji.
Dowiedziałem się zatem, że skrzynka na amunicję do typowego (lądowego) Vickersa Mk.1 miała rozmiary mniej więcej 11x20x37cm, zawierała 250 naboi na taśmie dł. 6mb. Taśma po opróżnieniu wydłużała się do 9mb.
Pierwsze N17 zabierały 250 pocisków, zatem można przypuszczać, że stosowano typową taśmę. Zasobnik wygląda, że był zawieszony asymetrycznie, znalazłem taką rycinę:
Później zapas amunicji zwiększono do 400-500 pocisków więc skrzynka musiała być 2x większa.
W N23 z Brukseli wygląda to tak:
Jak wspominałem wcześniej, nie bardzo mogę sobie wyobrazić użytkowanie tych szafeczek w warunkach lotniska polowego.
N17 był też produkowany we Włoszech, w zakładach Macchi, stamtąd pochodzą te rysunki:
Pierwszy potwierdza działanie bębna zbierającego pustą taśmę.
Na drugim zaznaczyłem kolorowymi liniami - jak sobie wyobrażam ułożenie amunicji: dwa zasobniki ze standardową taśmą 250.
Ale czy tak było w rzeczywistości - nie wiem.
Przy okazji poszukiwań trafiłem na mnóstwo ciekawych instrukcji dot. karabinów maszynowych, tytuły niektórych są świetne, np. "Weekend z karabinem maszynowym", "Jak zestrzelić samolot", "Karabin maszynowy i Ty"oraz inne.
Otwieracie taką książeczkę:
A tam, zaraz na drugiej stronie:
REKLAMY!
Teksty porad są zaiste fascynujące:
Czytamy zatem, że karabinu maszynowego w zasadzie nie ma po co używać, no chyba, że:
(a) chcemy udzielić wsparcia własnym siłom
(b) powstrzymać lub opóźnić działanie wroga
(c) coś sobie upatrzyliśmy i jest do czego postrzelać.
Dalej czytamy, że nie należy strzelać, jeżeli strzelanie jest bez sensu.
Ach, wojsko ...
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Zrobiłem model zasobnika z amunicją a raczej swojego wyobrażenia na jego temat.
Musiałem przesunąć w stronę baku poprzeczkę, na której wspiera się karabin. Bez tego - pojemnik na amunicję ograniczałby ruch drążka.
W związku z tym uzbrojenie zdemontowane.
Podłoga w kabinie pilota służyła jedynie jako ochrona przed przeciągiem.
Gdyby na niej stanąć - niewątpliwie pofrunęłaby sobie niezależnie od całej reszty samolotu, wraz z ufającym jej osobnikiem, oczywiście.
Pod nogami pilota znajdowały się specjalne podnóżki wsparte na ramie drążka i konstrukcji orczyka.
Część na oko prosta ale o skomplikowanej, wymagającej dopasowania do konstrukcji, geometrii. No i te metalowe obrzeża.
Wyposażenie kabiny dopełnia awionika: pulsometr i obrotomierz.
Pozostanie fotel pilota, ale ten element zostanie prawie na koniec budowy.
Obrotomierz jest połączony opancerzoną linką z wałkiem napędowym wyprowadzonym z pompy oleju.
Z pompą oleju jest też połączony pulsometr.
Informacja o stanie smarowania silnika pełniła kluczową rolę.
Nie było wysokościomierza, prędkościomierza, chyłomierza ale pulsometr musiał być.
Musiałem przesunąć w stronę baku poprzeczkę, na której wspiera się karabin. Bez tego - pojemnik na amunicję ograniczałby ruch drążka.
W związku z tym uzbrojenie zdemontowane.
Podłoga w kabinie pilota służyła jedynie jako ochrona przed przeciągiem.
Gdyby na niej stanąć - niewątpliwie pofrunęłaby sobie niezależnie od całej reszty samolotu, wraz z ufającym jej osobnikiem, oczywiście.
Pod nogami pilota znajdowały się specjalne podnóżki wsparte na ramie drążka i konstrukcji orczyka.
Część na oko prosta ale o skomplikowanej, wymagającej dopasowania do konstrukcji, geometrii. No i te metalowe obrzeża.
Wyposażenie kabiny dopełnia awionika: pulsometr i obrotomierz.
Pozostanie fotel pilota, ale ten element zostanie prawie na koniec budowy.
Obrotomierz jest połączony opancerzoną linką z wałkiem napędowym wyprowadzonym z pompy oleju.
Z pompą oleju jest też połączony pulsometr.
Informacja o stanie smarowania silnika pełniła kluczową rolę.
Nie było wysokościomierza, prędkościomierza, chyłomierza ale pulsometr musiał być.
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
To zdjęcie pulsometra (albo pulsatora) ale z innego samolotu:
Pulsator towarzyszył chyba wszystkim silnikom rotacyjnym.
Ponieważ blok silnika wirował więc nie mogło być mowy o czymś w rodzaju miski olejowej, podawany olej był bezpowrotnie tracony, podobnie jak w dzisiejszych silnikach dwusuwowych.
Praktyka pokazała, że najlepszy do smarowania tego typu urządzenia jest ... olej rycynowy.
Dawał on możliwie najmniejszy nagar, który gromadzi się na gładzi cylindrów.
Ale niestety i tak średni czas pomiędzy generalnymi remontami silnika, w związku z koniecznością jego czyszczenia wynosił tylko 10 godz. pracy.
LeRhone 110 hp był bardzo ekonomicznym silnikiem, w porównaniu ze swoimi konkurentami i zużywał w trakcie godziny lotu zaledwie 37l paliwa.
W tym samym czasie do komory silnika podawanych było 7l rycyny.
Jakakolwiek przerwa w smarowaniu musiała w krótkim czasie doprowadzić do wypłukania resztek oleju i natychmiastowego zatarcia silnika.
Do przewodów olejowych podłączono zatem szklaną bańkę, częściowo wypełnioną powietrzem. Ponieważ pompa oleju była zbudowana tak:
pracujący w niej tłok wytwarzał skoki ciśnienia. Pod ich wpływem powierzchnia cieczy w bańce podskakiwała, tym samym pokazując nam, że smarowanie funkcjonuje, za jednym razem diagnozując, że:
* olej jest
* pompa działa
* przepływ niczym się nie zatkał
A pilotom pokazywano nawet, jak na podstawie pracy pulsatora policzyć sobie szybko obroty silnika:
Słabością rozwiązania była szklana bańka, która mogła się stłuc. W takim wypadku trzeba było zamknąć znajdujący się u jej podstawy kranik, aby nie dopuścić do wycieku.
Wiem, że dla speców od samolotów z WW1 to wszystko nie nowina, ale budowa modelu połączona z analizą konstrukcji wydaje mi się zabawniejsza.
Następnym razem będą już zdjęcia z budowy.
Pozdrawiam
Tomek
Pulsator towarzyszył chyba wszystkim silnikom rotacyjnym.
Ponieważ blok silnika wirował więc nie mogło być mowy o czymś w rodzaju miski olejowej, podawany olej był bezpowrotnie tracony, podobnie jak w dzisiejszych silnikach dwusuwowych.
Praktyka pokazała, że najlepszy do smarowania tego typu urządzenia jest ... olej rycynowy.
Dawał on możliwie najmniejszy nagar, który gromadzi się na gładzi cylindrów.
Ale niestety i tak średni czas pomiędzy generalnymi remontami silnika, w związku z koniecznością jego czyszczenia wynosił tylko 10 godz. pracy.
LeRhone 110 hp był bardzo ekonomicznym silnikiem, w porównaniu ze swoimi konkurentami i zużywał w trakcie godziny lotu zaledwie 37l paliwa.
W tym samym czasie do komory silnika podawanych było 7l rycyny.
Jakakolwiek przerwa w smarowaniu musiała w krótkim czasie doprowadzić do wypłukania resztek oleju i natychmiastowego zatarcia silnika.
Do przewodów olejowych podłączono zatem szklaną bańkę, częściowo wypełnioną powietrzem. Ponieważ pompa oleju była zbudowana tak:
pracujący w niej tłok wytwarzał skoki ciśnienia. Pod ich wpływem powierzchnia cieczy w bańce podskakiwała, tym samym pokazując nam, że smarowanie funkcjonuje, za jednym razem diagnozując, że:
* olej jest
* pompa działa
* przepływ niczym się nie zatkał
A pilotom pokazywano nawet, jak na podstawie pracy pulsatora policzyć sobie szybko obroty silnika:
Słabością rozwiązania była szklana bańka, która mogła się stłuc. W takim wypadku trzeba było zamknąć znajdujący się u jej podstawy kranik, aby nie dopuścić do wycieku.
Wiem, że dla speców od samolotów z WW1 to wszystko nie nowina, ale budowa modelu połączona z analizą konstrukcji wydaje mi się zabawniejsza.
Następnym razem będą już zdjęcia z budowy.
Pozdrawiam
Tomek
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Chyba rzeczywiście musiał być taki efekt dodatkowy.
Brak spadochronu, pojemniki z benzyną, olejem i amunicją vis'a'vis
siedzenia, silnik zawieszony bez jakiejkolwiek amortyzacji,
brak hamulców. I do tego jeszcze TO?
SKĄD ONI BRALI CHĘTNYCH DO LATANIA ??!!
Co do szelaku, myliłem się - rację miał Wojtek, szelak był jak najbardziej stosowany do konserwacji konstrukcji lotniczych.
I to, jak przeczytałem w opracowaniu z 1920 - dawał lepsze zabezpieczenie od wilgoci niż pokost. Natomiast powłoka faktycznie była mniej odporna mechanicznie.
O ile z konstrukcją mogło być różnie, o tyle śmigło - na pewno pomarańczowy szelak.
Brak spadochronu, pojemniki z benzyną, olejem i amunicją vis'a'vis
siedzenia, silnik zawieszony bez jakiejkolwiek amortyzacji,
brak hamulców. I do tego jeszcze TO?
SKĄD ONI BRALI CHĘTNYCH DO LATANIA ??!!
Co do szelaku, myliłem się - rację miał Wojtek, szelak był jak najbardziej stosowany do konserwacji konstrukcji lotniczych.
I to, jak przeczytałem w opracowaniu z 1920 - dawał lepsze zabezpieczenie od wilgoci niż pokost. Natomiast powłoka faktycznie była mniej odporna mechanicznie.
O ile z konstrukcją mogło być różnie, o tyle śmigło - na pewno pomarańczowy szelak.
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Chyba wszystkie elementy wyposażenia kabiny udało się mi się zrobić.
Oprócz prowadnicy pustej taśmy i bębna na którą ona trafiała, musiałem zrobić również fotel pilota.
Pierwotnie chciałem zostawić go na sam koniec budowy, po dołączeniu popychaczy lotek. Ze względu jednak na narastającą ciasnotę w kabinie, zacząłem się obawiać, że później mogę mieć z tym kłopot.
Oprócz tego potrzebna była rura, przez którą były wyrzucane poza obręb kabiny zużyte łuski. Nie wiem jak ten element nazywa się w fachowej nomenklaturze, więc przyjmijmy, że jest to "łuskołap".
Vickers wyrzucał łuski w dół. Tam trafiały do blaszanego lejka połączonego z rurą. Rura biegła pionowo, w dół i wychodziła na zewnątrz, przez podłogę.
Zauważyłem, że w niektórych opracowaniach łuskołap został potraktowany omyłkowo jako kolumna wspierająca karabin.
Część mało ciekawa, psuje wygląd kabiny, zasłaniając sobą ciekawsze elementy. Ale cóż, skoro była potrzebna - musi być.
Zgodnie z radą Jarka zabezpieczyłem antykorozyjnie lakierem nitrocelulozowym:
Oprócz prowadnicy pustej taśmy i bębna na którą ona trafiała, musiałem zrobić również fotel pilota.
Pierwotnie chciałem zostawić go na sam koniec budowy, po dołączeniu popychaczy lotek. Ze względu jednak na narastającą ciasnotę w kabinie, zacząłem się obawiać, że później mogę mieć z tym kłopot.
Oprócz tego potrzebna była rura, przez którą były wyrzucane poza obręb kabiny zużyte łuski. Nie wiem jak ten element nazywa się w fachowej nomenklaturze, więc przyjmijmy, że jest to "łuskołap".
Vickers wyrzucał łuski w dół. Tam trafiały do blaszanego lejka połączonego z rurą. Rura biegła pionowo, w dół i wychodziła na zewnątrz, przez podłogę.
Zauważyłem, że w niektórych opracowaniach łuskołap został potraktowany omyłkowo jako kolumna wspierająca karabin.
Część mało ciekawa, psuje wygląd kabiny, zasłaniając sobą ciekawsze elementy. Ale cóż, skoro była potrzebna - musi być.
Zgodnie z radą Jarka zabezpieczyłem antykorozyjnie lakierem nitrocelulozowym:
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Jeszcze w związku z poprzednim postem:
Jak niewdzięczna i ciężka musiała być wtedy praca pilota, może świadczyć jego uniform (muzeum wojny, Kanada):
Ani śladu zgrabnej pilotki i romantycznie powiewającego szalika...
Ubiór pewnie miał za zadanie nie tylko chronić przed zimnem ale też - przed poparzeniami albo przynajmniej dać złudzenie takiej ochrony.
Jak niewdzięczna i ciężka musiała być wtedy praca pilota, może świadczyć jego uniform (muzeum wojny, Kanada):
Ani śladu zgrabnej pilotki i romantycznie powiewającego szalika...
Ubiór pewnie miał za zadanie nie tylko chronić przed zimnem ale też - przed poparzeniami albo przynajmniej dać złudzenie takiej ochrony.
Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.