Diorama Mundzia - Trzeci element - Pzkfw 35(t)

inne techniki modelarskie - plastik, żywica, drewno itd.

Moderatorzy: kartonwork, Tempest, Edmund_Nita

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
gulus
Posty: 1245
Rejestracja: sob maja 24 2003, 22:22
Lokalizacja: Ełk, mazury

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: gulus »

Skoro Mundek, dziecko nasze kochane, nie chce przenoszenia wątku, to go na razie nie będzie.

Co do T-55 i otwartych włazów, to istnieje jeszcze inne niebezpieczeństwo. Trochę tych czołgów brału udział w wojnach arabsko-izraelskich (nie pamiętam w której). Brak klimatyzacji, w tamtejszym kimacie, wymuszał na niektórych Arabach jazdę z otwartymi włazami. Sprytni Izraelczycy wykorzystali to do niszczenia czołgów wrzucając granaty przez otwarte włazy.

gulus
Awatar użytkownika
Marcintosh
Posty: 1091
Rejestracja: pn mar 03 2003, 13:19
Lokalizacja: Dorset, UK
x 8

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Marcintosh »

Moj kolega twierdzi, ze silniki, ktore montowano w T-72 (a wiec wczesniejsza wersja jezdzila w T-55) stosowano takze jako naped w kutrach rybackich (V12 dwusuwowy diesel). Oznaczaloby to, ze takowy silnik mozna wyremontowac sobie w kazdej zapyzialej stoczni w PRL i dostep do czesci zamiennych powinien byc poza obiegiem armijnym.

Obawiam sie, ze pomimo pieriestrojki, proba wyrwania jakichkolwiek czesci zamiennych z polskiego wojska lub podobnych instytucji to czysta abstrakcja.
Edmund_Nita
Posty: 2057
Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
Lokalizacja: Koszalin
x 8

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Edmund_Nita »

No to pogadaliśmy sobie, to teraz trochę popracujemy. Brak czasu ostatnio wybił mnie nieco z rytmu, ale powoli wszystko wraca do normy i w efekcie zabrałem się do przygotowania włazu. Planuję go jako otwarty, bo we włazie ma siedzieć wojak (może nawet z lornetką). Dlatego trzeba było dorobić od wewnątrz małe co nieco, tzn. pokrętło odpowietrznika(?), jakąś zasuwkę, uchwyt do zamykania włazu, no i takie skórzane wyścielenie. Pierwszy etap - pokrętło odpowietrznika i zasuwka - przedstawiam w załączniku. Pokrętło i to co pod nim zrobiono ze starych ramek - to co pod nierozciągane nad gazem, bo fi pasowało, a to co nad rozciągane, żeby fi dopasować. Zasuwka zrobiona z blaszki fototrawionej dostarczonej onegdaj przez Macieja - miało być do motórka, jest do czołga. Co i jak zrobić, dowiedziałem się ze źródeł udostępnionych mi przez niezastąpionego Wujka Andrzeja. Jedruś- dzięki :D . Cdn.


17. Właz 1 Obrazek


Uśmiech włazowo-pokrętny, cokolwiek to znaczy,
Ostatnio zmieniony pt cze 10 2005, 1:20 przez Edmund_Nita, łącznie zmieniany 2 razy.
Fidel
Posty: 405
Rejestracja: pt sty 23 2004, 10:36
Lokalizacja: Żywiec

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Fidel »

Witam, odnośnie czołgu T 55 Edmund napisał chyba prawie wszystko, od siebie mogę tylko dodać, że raz w roku mam możliwość posiedzenia sobie w tym czołgu, a także przejażdżki niewielkiej, ale za to po dziurach. Cóż maje spostrzeżenia są takie, a dotyczą one T 55 AM2. Miejsce mechanika-kierowcy jest naprawdę bardzo małe jako, że jestem stosunkom szczupły i tak nie mogłem się tam do końca zapakować. Wrażenie z jazdy (na stanowisku ładowniczego) jednym słowem huk, smród ropy, i obita głowa ale może dlatego, że nie przeszedłem stosownego przeszkolenia :?: :lol:

I jeszcze jedna refleksja ojciec mój służył jako dowódca czołgu T 55 w Wyższej Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu i z tego co mi przekazał jazda tym wyglądała mniej więcej tak jak opisałem. Ale podobno do dużej sztuki należało trafienie do celu z tego czołgu ponieważ układ stabilizujący ZPCZ-e (chyba tak to się pisze) nie pracował zbyt dobrze i żeby trafić należało się właściwie zatrzymać.
Ukończone: M 113 Fitter
Talib
Posty: 142
Rejestracja: śr cze 16 2004, 19:25
Lokalizacja: Królewskie Stołeczne Miasto Kraków

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Talib »

Fidel pisze: od siebie mogę tylko dodać, że raz w roku mam możliwość posiedzenia sobie w tym czołgu, a także przejażdżki niewielkiej, ale za to po dziurach. Cóż maje spostrzeżenia są takie, a dotyczą one T 55 AM2. Miejsce mechanika-kierowcy jest naprawdę bardzo małe jako, że jestem stosunkom szczupły i tak nie mogłem się tam do końca zapakować.
E, Ciebie to jest kawałek (no raz Cię widziałem w realu). Mając lat temu kilka okazję zasiąść w miejsce kierowcy T-55 (jakiegoś tam), jako chuchro wyjątkowe, miejsca miałem dość, a głowy wychylić z włazu nie mogłem ;-)

To na kierowce bym się nadał :)

A teraz z właściwej beczki. Czy gąski od 35 (t) były podobne do tych z 38(t)? Niestety moja SKODA ma dwa winylowe paski które nawet nie udają gąsienicy. A w królewskiej skali 1/72 modelkastenów ani innych fiurilili nie mamy :( I nie mam na co zamienić :cry:
Ostatnio zmieniony sob sty 15 2005, 18:41 przez Talib, łącznie zmieniany 1 raz.
Jakub Jastrzębski
modelarz/teoretyk

Once to be a str8 man turns into wreck...
Okonek
Posty: 1782
Rejestracja: śr mar 05 2003, 23:33
Lokalizacja: Meckenheim / BRD

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Okonek »

Marcintosh pisze:Co do tracenia glowy. Czytalem o przypadku, gdy w T-72 obrocila sie wieza przy jakims uskoku i lufa dziala nabila kierowcy niezlego guza.
Jakies dwa czy trzy lata temu trabili w polskiej TV o wypadku w naszej armi. Puscila blokada wlazu kierowcy i zgilotynowala wojaka . Nie pamietam teraz czy to byla 72-ka czy Twardy :roll:
pozdrawiam
Obrazek
Edmund_Nita
Posty: 2057
Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
Lokalizacja: Koszalin
x 8

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Edmund_Nita »

Fidelku drogi, piszesz, że już wszystko o T-55 opowiedziałem. Niestety to nieprawda. Mimo, że w Czarnem byłem tylko miesiąc, to wspomnień pozostało bez liku. Zresztą wyobraź sobie stu studentów-wojaków, z których co drugi był niezgorszym jajcarzem. Wiesz co to się działo? Ani Mru Mru czy Moralny Niepokój to przyszcz w porównaniu z tym co tamte chłopaki potrafili wymyśleć. Może przy okazji, jak będzie a pro pos, to opowiem.
Dzisiaj opowiem Wam historyjkę najprawdziwszą z prawdziwych. A to dlatego, że byłem jej naocznym świadkiem.

Było tak. Mieliśmy strzelanie z SGMT (to taki ckm, który w postaci dwóch sztuk był zamontowany w T-55, w tym jeden był zamocowany na stałe do łoża armaty 100 mm) mające na celu przygotowanie nas do strzelania z armaty czołgowej. Strzelanie z tego SGMT odbywało się przy pomocy takiego manipulatora, który znajdował się tuż przed dowódcą czołgu. Manipulator wygladał tak: prostopadłościan, który obacał sie w prawo i w lewo, z boku prostopadłościanu ( z prawej i lewej strony) wystawały uchwyty (takie klamki skierowane ku dołowi), na kolankach "klamek" pod kciukami (żeby tym zamanipulować, to trzeba było właśnie chwycić za te "klamki") znajdowały się przyciski elektrospustów - na lewej 'klamce" od armaty, na prawej od SGMT. Dzisiaj pewnie dalibyśmy temu ustrojstwu nazwę "joystick". He, he ... JOYstick do zabijania. He, he... Działało to tak: obracając manipulatorem w prawo lub w lewo, obracano wieżę. No nie będę pisał, że też w prawo lub w lewo. Przecież to jest oczywiste. Natomiast kręcąc "klamkami" do przodu lub w tył, podnosiło się armatę lub się ją opuszczało. Zgadnijcie sami kiedy do góry, a kiedy w dół. Na bocznej ścianie wieży, o ile dobrze pamietam, po lewej stronie dowódcy znajdowały się włączniki stabilizacji wieży i armaty. No to tyle opisu technicznego.
Teraz jak wyglądało samo strzelanie. Delikwent dostawał 13 (trzynaście....) sztuk amunicji kalibru 7,62 mm (o ile dobrze pamiętam ten kaliber) i ładował ją do pasa amunicyjnego, z tym że nie po kolei każde oczko, tylko co drugie. A to po to by można było strzelać z SGMT ogniem pojedynczym (ckm nie miał przełącznika na ogień pojedynczy i ciągły, jak w kałachu na przykład), no bo chyba nikt nie widział armaty 100 mm strzelajacej ogniem ciagłym. Po zajęciu przez delikwenta siedzenia dowódcy, zgłaszało się do wieży (stała tam taka wysoka, murowana - chyba nawet żelbetowa, jasno otynkowana) dowodzenia gotowość do strzelania. Z wieży nadchodziła komenda do załadowania SGMT (ładowniczy ładował), a następnie komenda do wykonania ćwiczenia. Delikwent musiał włączyć stabilizację armaty (dlaczego, o tym później), wydać komendę do ruszenia naprzód (dotychczas czołg stał na linii wyjściowej w kierunku celów) i po przejechaniu około pięćdziesięciu metrów zniszczyć cel w postaci obsługi ckm-u, która to obsługa znajdowała się około 30-40 stopni w prawo od kierunku jazdy. Po każdym strzale ładowniczy przeładowywał ckm, a strzelano do skutku, tj. do czasu aż wieża przekazała, że cel zniszczony. Po "załatwieniu" ckm-u jechano dalej na wprost żeby zniszczyć czołg. I też do skutku, aż wieża nie potwierdziła, że można do domu wracać. Jak ktoś dobrze strzelał, to zostawało trochę nabojów w pasie. Oczywiście podczas strzelania korzystano z celownika optycznego, którego okular znajdował się przed nosem dowódcy. Po rozstrzelaniu czołgu nastepował powrót na linię wyjściową. I właśnie tu potrzebny był stabilizator, który utrzymywał armatę skierowaną w kierunku strzelania. Tak na wszelki wypadek, aby nie roztrzelać na przykład gapiów stojących pod wieżą kierownika strzelania. Po przybyciu na linię wyjściową, tj. ustawieniu czołgu w kierunku strzelania, wyłączało się stabilizator meldowało o skończeniu ćwiczenia itp. dyrdymały. Po wyjściu z czołgu podawano delikwentowi ocenę (zależała od ilości trafień i czasu wykonania ćwiczenia) i następnie delikwent przechodził do grupki żołnierzyków, ktorzy już odbyli ćwiczenie.
I tak to wszystko szło do czasu, gdy na miejscu dowódcy czołga siadł Marek S. Facet, o którym można wiele dobrego powiedzieć, tylko nie to, że nadaje się do wojska. Nawet jak maszerował, to prawa noga - prawa ręka, lewa noga -lewa ręka. Otóż Mareczek po wykonaniu strzelania ubzdurał sobie, że wyłączy stabilizator przed nawrotem do linii wyjściowej. I tak zrobił. Staliśmy sobie pod wieżą w małej (jakoś tak 7-8 osobowej) grupce i rozmawialiśmy z dwoma oficerami z jednostki, w tym jeden major. W pewnym momencie major zrobił ogromne gały, o takie :boje: i wrzasnął chodu. Zniknął za rogiem wieży, a my stoimy nie wiedząc co się dzieje. Wtedy właśnie padł strzał. Sypnęło tynkiem tuż nad naszymi głowami, jakieś 50 - 70 cm. Szok. Wszyscy padli na ziemię i czekali co dalej, a Mareczek podjechał do linii wyjściowej, zawrócił czołg, zameldował o wykonaniu zadania. No i wtedy sie zaczęło. Wrzaski, krzyki. Tych odpowiedzialnych za strzelanie, ma się rozumieć, bo my siedzieliśmy cichutko jak trusie.
Co się okazało? Mareczek załadował do pasa dwa naboje jedno po drugim. Ostatni strzał jaki oddał to był pierwszy z tych dwóch. Drugi nabój został automatycznie wprowadzony do komory nabojowej (kto w wojsku był, wie jak to chodzi) i w drodze powrotnej, po przedwczesnym wyłączeniu stabilizatora, na wyboju (teren był sakramencko nierówny) przypadkowo wcisnął włącznik elektrospustu. Efekt wiadomy. Co było dalej? Ano chyba nic. Nikt nie był przesłuchiwany. Mareczek też. Podejrzewam zmowę naszych oficerów (tj. tych ze studium wojskowego) z oficerami z pułku skutkująca ukręceniem łba sprawie, razem pili (nie mało). I tak któryś powiedział, że mieliśmy szczęście jak cholera, bo przed wyłączeniem stabilizatora czołg był pochylony do przodu i lufa armaty (a tym samym i SGMT) została w nieco górnym położeniu, dzięki czemu pocisk poszedł górą, a nie np. w nasze nogi albo i gorzej. Ale wtedy i oni juz łba nie mogliby ukręcić sprawie. Tak było.

P.S.: To był chyba jedyny przypadek, gdy dziękowaliśmy Opatrzności, że na poligonie są te szatańskie wyboje. He, he...

P.S. 2: Chyba wieczorem coś wrzucę (jak wyschnie). OK?

Edmund
Awatar użytkownika
Vivit
Posty: 1717
Rejestracja: wt mar 11 2003, 8:42
Lokalizacja: Koszalin

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Vivit »

Heee Edziu przypomniałeś mi sytuację ze strzelania....

Świeżo upieczeni, spragnieni krwi na strzelnicy z wywalonymi śliniącymi się jęzorami czekaliśmy na swoją kolejkę strzelania z czegoś takiego co sie nazywało PK. Jako młodzi nie obyci, bo zajęcia miały na celu obeznanie nas z rodzajami broni, każdy miał próbować swoich sił. Opiekun owego karabinu załadował całą puchę nabojów i poprosił delikwenta o podejście zajęcie pozycji i strzelanie krótkimi seriami do celu. Gościu nie wiem czy nie usłyszał czy chciał robić za Rambo, bo jak nacisnął spust to już go nie puścił. :haha: Całą puchę wywalił, chociaż opiekun pod koniec to już go kopał aby puścił ten spust. Lufa była czerwona i reszta mogła zapomnieć o strzelaniu. Nie wiem ale chyba do precyzyjnych strzelań to ten karabin się już nie nadawał....no chyba, że jako rozpylacz...:zeby:
Pozdrawiam okrętowiec Vivit
Obrazek
Edmund_Nita
Posty: 2057
Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
Lokalizacja: Koszalin
x 8

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Edmund_Nita »

Też się z tego nastrzelałem, ale to już w SORze. Może opowiem innym razem jak to było.

Tymczasem wracamy do gry. Właz właściwie gotowy. Pozostało tylko pomalowanie na zewnątrz, ale to jak przykleję do wieżyczki.
Przymocowany uchwyt do zamykania włazu (też z blaszek dostarczonych przez Macieja) i poduszeczka skórzana (kupiłem w ciucholandzie za dwa złote portfel z cieniutkiej skórki). Wygląda jak w załączniku. Obrzeże skórki wyglada na białe, ale w rzeczywistosci jest brązowe. Ach te oczy cyfrówek.....

18. Właz 2Obrazek 19. Właz 3 Obrazek

No to do zobaczyska z uśmiechami na pyskach,

Edmund
Ostatnio zmieniony pt cze 10 2005, 1:24 przez Edmund_Nita, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Maciej
Posty: 593
Rejestracja: śr maja 05 2004, 19:41
Lokalizacja: Poznań

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Maciej »

No kurna ... faktycznie, kolory na zdjęciach "szaleją" - cień od włazu na
płaszczyźnie chyba biurka jest karminowy!
Edziu, coś kręcisz z tymi blaszkami ode mnie - to był maleńki skrawek blaszki
a Ty już po raz ... nie wiem który oznajmiasz, że to to od Macieja!
Czy ja ze "Szkocji" jestem czy ... NIE?!

Pozdrawiam,
Maciej
ODPOWIEDZ