Problemy modelarsko-egzystencjalne z wątku "blaszki ...

Hyde Park czyli "magiel" ale w granicach rozsądku

Moderatorzy: Tomasz D., laszlik, kartonwork

ODPOWIEDZ
Andrzej Ziober
Posty: 483
Rejestracja: sob lut 11 2006, 16:30
x 58

Problemy modelarsko-egzystencjalne

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Andrzej Ziober »

Marcinie: z mojego punktu widzenia cytat Kapuścińskiego znakomity. Nic dodać, nic ująć. Może po prostu Kapuściński też był modelarzem, tylko nic o tym nie wiemy :lol: ;-)

Jaro: Dorzucę coś od siebie na temat tego, co napisałeś. Pragnę zaznaczy, że coś na ten temat wiem, gdyż przed laty byłem honorowym członkiem jednego z niemieckich klubów modelarskich i jeździłem wraz z niemieckimi modelarzami na różne konkursy jako ich „Polnische Freund”. Faktycznie wówczas w Niemczech zakładano kapturki na ogony modeli samolotów na czas ekspozycji publicznej. Sam byłem świadkiem podczas wielkiego konkursu we Frankfurcie nad Menem, gdy jednemu z niemieckich modelarzy spadł taki kapturek (zawiał go z modelu wiatr w wyniku przeciągu) i bardzo szybko dwóch panów z Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (tak zdaje się nazywa się ten urząd, o ile dobrze pamiętam) bez zbędnych ceregieli wyprowadziło biednego facecika z sali... w kajdankach (!), nie przyjmując absolutnie żadnych tłumaczeń ani z jego strony, ani ze strony innych modelarzy, którzy usiłowali go bronić. Z tego, co mówili mi wówczas niemieccy koledzy, wynikało, że wszystkie niemieckie imprezy modelarskie są zawsze odwiedzane przez policję i ta ma za zadanie interweniować w takich „przypadkach”. I jak sam widziałem, robiła to bardzo stanowczo. Również kilka lat temu na targach w Norymberdze miał miejsce podobny „skandal” (nawiasem mówiąc z udziałem jednego z polskich producentów modeli).
Jak to wygląda w praktyce dziś? Tego nie umiem uczciwie ocenić. Z tego, co mi wiadomo, nadal obowiązuje federalna „ustawa denazyfikacyjna”, ale odnoszę wrażenie (może się mylę), że jakoś jakby teraz chyba już lekko się ją „odpuszcza”. W każdym razie niemieccy modelarze, występując w innych krajach, niespecjalnie się przejmują tymi przepisami i choćby ostatnio (ubiegły rok) w Austrii na EuroModell można było oglądać kilka kolekcji sprzętu ze swastykami (prezentowanych przez niemieckie kluby modelarskie), zaś co najmniej kilka modeli w wymowie swej scenografii wręcz „ocierało się” o propagowanie nazizmu. Ale takie wyjątki nie koniecznie muszą być czymś, co dawałoby prawo do zbyt daleko posuniętych wniosków. Po prostu - niektórym niemieckim modelarzom odwaga rośnie wraz z odległością od granicy własnego państwa (myślę, że wiesz Jarku, iż w przypadku „ustawy denazyfikacyjnej” obywateli państwa niemieckiego przepisy te obowiązują niezależnie od kraju, w jakim w danym momencie przebywają).
Natomiast niezwykle ciekawa jest kwestia statystyki modeli ze swastykami na niemieckich konkursach. Otóż w czasach, gdy uczestniczyłem w niemieckich imprezach modelarskich, takich modeli w Niemczech było ZNACZNIE MNIEJ, niż analogicznie... w Polsce! Owszem, modeli w niemieckich barwach było najwięcej, ale w oznakowaniu Bundesluftwaffe. Zaś po zjednoczeniu pojawiło się trochę modeli w malowaniach DDR-owskich, co mocno denerwowało starszych modelarzy z terenów dawnego RFN i nie raz miałem okazję zobaczyć, jak jakiś starszy pan modelarz ostro „nawtykał” delikwentowi, „że zachwyca się sprzętem w socjalistycznym oznakowaniu”. Również warto zaznaczyć, że niemieccy modelarze bardzo chętnie robili w tym czasie modele swych „najeźdźców” – np. amerykańskie Mustangi, superfortece, czy Liberatory. Dla mnie osobiście takim dowodem na rozsądną postawę niemieckiego środowiska modelarskiego względem historii własnego kraju było zamówienie przez niemiecki ModellFan artykułu o budowie mojego Liberatora GoRS, który został opublikowany z adnotacją „Ein modell der Superlative” (na opublikowanych zdjęciach w MF model pokazano tylko od strony lewej, bo wiadomo co ten samolot miał namalowane na prawym boku). Generalnie muszę powiedzieć, że w tamtym okresie niemieckie środowisko modelarskie - a szczególnie te z terenów jak to na Śląsku mówiono [R]ychyś [F]ajnych [N]iemiec – mogło być wzorem kultury modelarskiej, bardzo szeroko rozumianej. Ośmielę się nawet powiedzieć, że wówczas mogło być także wzorem i dla nas Polaków. Ba! Mam niekiedy wrażenie, że i dzisiaj niektórych od nas można by tam wysłać na lekcję dobrego wychowania.

Niejako na marginesie tego skądinąd dość trudnego zagadnienia - moim zdaniem nie jest ważne, że modelarz prezentuje model ze swastyką, czerwoną gwiazdą lub z oznakowaniem innych nacji, które w swej historii miały ewidentny udział w walkach „po ciemnej stronie mocy” lecz ważne jest, żeby wiedział I ROZUMIAŁ, czym charakteryzował się dany system społeczno-polityczny, który wyprodukował pierwowzór jego modelu i (jeśli to możliwe), to żeby również wiedział, co sobą prezentował człowiek obsługujący ten sprzęt. I UMIAŁ TO OBIEKTYWNIE OCENIĆ! Dopiero wtedy w sposób naturalny zniknie kwestia „propagowania” symboli, które wpisały się w historię cywilizacji w sposób jednoznacznie negatywnie oceniany. Będzie tak, jak z twórczością Lieni Riefenstahl – wszyscy wiedzą, że była genialna, ale też i wszyscy wiedzą, że „nie wypada zachwycać się” jej sztuką
Gdy stajesz przed problemem, szukaj rozwiązania, a nie obejścia.
Awatar użytkownika
Łosiu
Posty: 572
Rejestracja: ndz lut 15 2004, 16:11
Lokalizacja: Strzebielino

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: Łosiu »

Kiedy przychodził temat swastyk, ideologii, wmawianie modelarzom "propagowanie czegokolwiek" (i rekonstruktorom historycznym których których znam) zawsze miałem jedną odpowiedź:

Symbol symbolem, jego znaczenia tu obecnym nie trzeba przypominać, ale całkowite zakazywanie przedstawiania swastyk pozwala zapomnieć o jej znaczeniu, a od zapomnienia jeden krok do powtórzenia. Naprawde wolę żeby moje przyszłe dzieci poznały ten symbol z książek, muzeów (np dziwi mnie jej brak na "naszym" Me-109), czy właśnie modeli, niż z murów blokowisk i koszulek dziwnych bezkarkich typków na ulicy. Dla mnie modelarstwo to kontynuacja, a właściwie sposób realizacji innego hobby, jakim jest historia - siłą rzeczy jak pokazujemy obiekt z przeszłości to bez cenzury. Taka podróż w czasie.

Oczywiście uogólniając. Niestety, coraz częściej widać coraz młoddszych ludzi, dla których każdy sprzęt z krzyżem jest obiektem westchnień, jedynie chyba z powodu tego znaku. Na forach można spotkać wielu takich, najcześciej ich nicki łatwo zauważyć - Wittman, Galland, itp... Wiek często do 15 -16lat (oczywiście uogólniam, ale tak statystycznie się spotkałem) Wychowani na Discovery i ich dość tendencyjne programy.
Czy troche się nie docenia roli modelarstwa w edukacji historycznej? Wg za bardzo się odcina od historii w kierunku sztuki, czy klasyfikowania jako hobby czysto technicznego. Czy można mówić o jakiejś odpowiedzialności modelarzy za to co pokazują? Sam jestem fanem niemieckich latadeł, nie wpadłbym jednak na pomysł podziwiania jakiegokolwiek niemieckiego asa pancernego/myśliwskiego - ot tak z zasady. Bo może i po obu stronach frontu byli dobrzy ludzie, dla mnie osobiście w feldgrau takich nie było. Bo nie.

Jak w takim razie pokazywać takie modele? Często maszyn o niewątpliwie wysokich walorach estetycznych (nie dla wszystkich :) ) - zasłanianie jest bezsensu, tylko co można zrobić zeby nie spłaszczyć "mocy" tych znaków. To co wyboldował p.Andrzej jest słuszne, ale niestety nie widać co siedzi w głowie...

pzdr
Michał
mr.jaro
Posty: 571
Rejestracja: wt lip 10 2007, 8:40
Lokalizacja: Hannover
x 13

Re: Problemy modelarsko-egzystencjalne

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: mr.jaro »

Andrzej Ziober pisze:Po prostu - niektórym niemieckim modelarzom odwaga rośnie wraz z odległością od granicy własnego państwa...
Ten fragment dokladnie wyjasnia cala sytuacje. Przestrzeganie owej ustawy daje sie skutecznie egzekwowac wylacznie na terenie kraju. Stad ta "odwaga" modelarzy niemieckich za granica... Na tutejszych wystawach nadal obowiazuje cenzura. Nie mnie osadzac, czy to dobrze, czy zle. Samo znaczenie owych symboli i wiazace sie z nimi tresci absolutnie nie znajduja poparcia zarowno wsrod niemieckich modelarzy, jak przewazajacej wiekszosci spoleczenstwa (jedyny i na szczescie znikomy wyjatek stanowia emocjonalnie "cofnieci" neonazisci). Pomimo tego, wielu modelarzy skrzetnie zaopatruje swoje modele wspomnianymi znakami, wylacznie dla zachowania merytorycznej zgodnosci z oryginalem. Tyle tylko, ze modele te zwykle nie sa wystawiane na liczacych sie imprezach, natomiast na imprezach o zasiegu okregowym mozna sporadycznie spotkac modele noszace symbole o "watpliwej" wymowie, ale te nadal musza byc zasloniete "kapturkami".

Argumentow "za" i "przeciw" jest wiele. Jednak pomimo, ze takze bliscy czlonkowie mojej rodziny stali sie ofiarami nazistow (jeden zameczony przez Gestapo na Szucha, inny zginal w Powstaniu), do problematyki umieszczania owych symboli na modelach (zaznaczam: odnosze sie wylacznie do modelarstwa) nie podchodze zbyt radykalnie. Szkoda byloby, gdyby mistrzowsko wykonane modele takiego, czy innego samolotu (i nie tylko) zniknely z wystaw tylko z powodu oznaczen na stateczniku badz dlatego, ze akurat oryginal zostal skonstruowany po niewlasciwej stronie barykady.
Jarek M
___________________________________________
NIE OTWIERAM MINIATUREK!
P.Boczarski
Posty: 22
Rejestracja: czw gru 06 2007, 19:13
Lokalizacja: Szczawno Zdrój

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

Post autor: P.Boczarski »

Czy wkład pracy ma sens? Co dzięki niemu zyskujemy? Czy wybór jednej określonej i prawidłowej koncepcji to rzecz istotna?
Według mnie odpowiedź na rozumienie tych kategorii, to kwestia indywidualnego ujmowania modelarstwa, bez przerwy łącząca się z czymś, co można nazwać odczuwaniem satysfakcji. Jak już napisano, w tej kwestii zbędne jest szukanie sporów…Każdy przecież „czuje” modelarstwo inaczej. Zawsze na swój sposób.
Ciężko mi się nie zgodzić z teorią A. Ziobra w ostatnim artykule…Ciężko mi się z tym nie zgodzić, ponieważ osobiście, na własnej skórze odczułem, że teoria plastikowa z wszelkimi jej aspektami ma ogromny sens, a wkład pracy jest czymś, co ciężko zakwestionować…
W połowie marca 2008 miałem przyjemność wziąć udział w kolejnej edycji festiwalu pojazdów cywilnych „On The Road Model Show” w Jabbeke. Jednym z prezentowanych przez polskich modelarzy modeli było moje Volvo FH, wystawione jako Work In Progress. Nie bezpodstawne były moje obawy i towarzyszący stres jeszcze przed przybyciem na tę imprezę. „On The Road Model Show” bowiem to bardzo renomowane wydarzenie w środowisku modelarzy samochodowych. Możemy tam spotkać największe znakomitości z tej dziedziny modelarskiej, a także zderzyć się z wysokim poziomem modeli strefy konkursowej. Dlatego też już samo uznanie w opinii tamtejszych modelarzy jest zaszczytnym wyróżnieniem. Jakby to nieskromnie brzmiało, pokazane przeze mnie elementy składowe ramy w trakcie budowy, które są całkowicie wykonane samodzielnie od podstaw z plastiku, były mocnym argumentem na naszym stoisku.
Fakt, że chciało mi się poświęcić masę czasu na wykonanie poszczególnych elementów bez podpierania się żadnymi częściami komercyjnymi, a także bez zastosowania jakichkolwiek skomputeryzowanych urządzeń, powodowało podziw i gratulacje. Kiedy omawiałem technikę budowy, to niektórzy oczom nie mogli uwierzyć, że wszystko, co widzą, zostało zrobione tylko za pomocą ręcznych narzędzi. Dla mnie była to swoista szkoła i ogromna motywacja do dalszych zmagań nad modelem. Przede wszystkim jednak kolejne potwierdzenie, że Andrzej Ziober miał znów rację…Oto mój odnośnik do artykułu „Karton, plastik i tradycja”. Ja swoją koncepcję już wybrałem dawno i wiem, że to była mądra decyzja.

Dla przykładu, przedstawiam Wam zdjęcia moich zmagań z konstrukcją ramy do Volvo FH.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pozdrawiam
"Jeżeli myślisz, że coś możesz lub czegoś nie możesz, za każdym razem masz rację." - Henry Ford
ODPOWIEDZ