Chytrus, he he... Flora, he he... Moje modelarstwo syzyfowe jest i żadne sztuczki i jigi tego nie zmienią
Otóż zapeszyłem z tym nabieraniem wprawy. To znaczy samo powtykanie wsporników w otworki przebiegło sprawnie, ale dostałem nieoczekiwany cios w plecy, gdy zacząłem przyklejać je do nadburcia. Zamierzałem po prostu położyć kadłub na jedną burtę, powkładać pomiędzy słupki paski tektury dla równych odstępów, przycisnąć słupki czymś od góry i każdy zakroplić odrobiną kleju.
Szybko dotarło do mnie, że całej burty tak się zrobić nie da, bo minimalne różnice w wymiarach sprawiają, że jeden słupek jest dociśnięty idealnie, drugi tylko na końcu, trzeci na początku, czwarty wcale a gdy dociskam piąty, to równe odstępy już diabli wzięli. Tak to po dłuższych zmaganiach, nie przykleiwszy żadnego wspornika, nerwy straciwszy i o mało sobie w łeb nie strzeliwszy, pojąłem prawdę: każdy wsporniczek będę musiał przyklejać indywidualnie
Kleję wikolowatym, więc każdy musi sobie choć kwadrans wyschnąć a wsporników 50 sztuk. Po dwóch dniach doskakiwania co 15 minut do statku miałem już zrobioną jedną burtę.
Jednak mój początkowy entuzjazm malał. Skoki były coraz krótsze, czasem nie doskakiwałem wcale, choć nie powiem - przykucałem chociaż
Aż wreszcie skończyłem:
Ponieważ klejenie odbywało się w leżeniu na boku (Emilii), więc jakoś nie widziałem, że szczelina ma na środku nieco większą szerokość. Nie jest to bardzo wiele - zamiast 1,5 mm jest 2, ale trochę mnie to wkurzyło bo sporo pracy włożyłem wcześniej w zrobienie tego odstępu równego na całej długości. Widocznie wsporniki trochę podniosły nadburcie do góry. Nie rzuca się to w oczy i na końcu zgubi się w całości, ale ja to widzę.
Ale już nic nie poradzę, bo nerwy straciwszy...