Diorama Mundzia - Trzeci element - Pzkfw 35(t)
Moderatorzy: kartonwork, Tempest, Edmund_Nita
-
- Posty: 2058
- Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
- Lokalizacja: Koszalin
- x 8
- Marcintosh
- Posty: 1091
- Rejestracja: pn mar 03 2003, 13:19
- Lokalizacja: Dorset, UK
- x 8
Edmundzie ja osobiście stosuję do polerowania zwykły podkoszulek bawełniany (biały). Najlepszy efekt uzyskuje się przez delikatne pocieranie elementu w różnych kierunkach. Stopień połysku zależy od intensywności polerowania.
Ukończone: M 113 Fitter
-
- Posty: 283
- Rejestracja: pn mar 01 2004, 17:26
- Lokalizacja: Pruszków
-
- Posty: 2058
- Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
- Lokalizacja: Koszalin
- x 8
Te, Marcintosh, zapamiętaj sobie raz na zawsze - ja nikogo na forum nie ignoruję. Capisco?
No, joby puszczone, teraz do rzeczy. Sprawa jest taka, że nie miałem na interii informacji o nowej wiadomości, a na forum też nie wyskakiwała taka ramka z taką informacją. Gdybyś nie umieścił w wątku posta, to pewnie długo bym się nie dowiedział, że masz do mnie jakiś interes. Swoją drogą, to trochę dziwne, bo takich zjawisk wcześniej nie było.
Ponieważ sprawa, o którą pytasz może zainteresowć innych, to odpowiadam tu. Marcin chciał bowiem wiedzieć coś na temat wiekowych T-55, tj. jakie były słabe strony w eksploatacji, co się psuje, jak się tym jeździ, jak wygląda obsługa, serwisowanie, zużycie części, paliwa, itp.
No to mówię co pamiętam. Ponieważ ja akurat byłem szkolony na dowódcę czołgu, to sprawy techniczne były jakby trochę na boku. Przez okrągły miesiąc jeździłem sobie po poligonie w Czarnem zamiennie jako dowódca, jako ładowniczy i jako strzelec-radiotelegrafista. Jako mechanik-kierowca pojeździłem sobie ze trzy-cztery razy. Zupełnie nielegalnie i niezgodnie z regulaminem. Za parę paczek papierosów (już chyba o tym pisałem gdzieś, i to niedawno) mechanik z pułku, który był do naszego plutonu przydzielony (oszczędni wtedy też byli w wojsku - jeden czołg na pluton) dawał nam poswawolić i to tylko wtedy, gdy oficer, który miał z nami zajęcia poszedł do lasu na grzyby (bo ci oficerowie konkurowali między sobą, który najwięcej ususzonych grzybów do domu zawiezie). No i w ciągu tego miesiąca zauważyłem to, co następuje:
- Silnik chyba nie do zdarcia, takie dwunastocylindrowe gniotsa nie łamiotsa, ani razu nie nawalił, za to żłopał paliwo jak smok wodę (chodzi oczywiście o krakowskiego smoka) - nie pamiętam dokładnie ile, ale chodziło o kilkadziesiąt litrów na setkę (te kilkadziesiat, to o ile pamietam grubo ponad 30),
- Skrzynia biegów też chyba niezła, bo też nie nawaliła - o ile pamietam miała pięć biegów do przodu i jeden wsteczny. Łącznie niezły zespół napędowy. Ponoć można było tym wyciągnąć (na szosie oczywiście) około 50 km/godz. Nie wiem, nie sprawdzałem, bo pomykaliśmy wyłącznie po piachach i leśnych wertepach. 30 km/ na godzinę, to chyba wszystko na co było nas stać w takich warunkach.
- Chyba bardzo ważnym w pułku, w którym się szkoliłem było przestrzeganie okresowych obsług technicznych, bo w ciągu tego miesiąca "nasz" czołg był dwukrotnie poddany przeglądom technicznym. Podczas jednego z nich wymieniono któryś z filtrów, ale który - niestety nie pamiętam. Sporo różnych filtrów jest "pod maską" tego diabła.
- Jak się tym jeździ? No, nie najlepiej. Trzęsie jak diabli, na wszystkie strony. Wystarczy niewielka nierówność terenu i albo walisz łbem o coś, co znajduje się przed tobą, albo w innej wersji - walisz łbem w to, co jest za tobą. Istnieją też wersje uderzeń z boku. Najgorzej ma ładowniczy, bo u niego najciaśniej i ma najbliżej do tego, czym może być walnięty. Trochę lepiej mają dowódca i strzelec radiotelegrafista - nieco więcej miejsca i chyba wygodniesze nieco siedzenia. Najlepiej ma mechanik-kierowca. Siedzi sobie nisko, nie rzuca nim na boki, widzi gdzie jedzie i wcześniej może się przygotować na ewentualne wstrząsy. Pozostali czlonkowie załogi, podczas jazdy, zamiast obserwować otoczenie przez peryskopy, trzymali się rękoma i nogami czego tylko się dało. Właśnie po to, by uniknąć kontaktu z twardszymi elementami wnętrza czołgu. Aha, mechanik-kierowca musiał mieć silne mięśnie karku, bo cały czas podczas jazdy z zamkniętym włazem (można było też jechać z otwartym włazem, wtedy głowa wystawała na zewnątrz) przyciskał głowę, ubraną oczywiście w hełmofon, do peryskopu. Pewnie też się obawiał by nie oberwać, gdyby tank się niespodziewanie gibnął.
Tyle Marcin pamiętam.
Co do jazdy z otwartym włazem, to opowiadano nam historyjkę o tym jak żołnierzyk głowę stracił. Nie wiem ile w tym prawdy, ale ponoć taki przypadek miał miejsce. Właz otwiera się w ten sposób, że przesuwa się taką rączkę-dźwignię, która powoduje, że sprężyna (dość mocna) podnosi właz do góry, następnie obracasz dźwignię w prawo do oporu i właz zostaje zryglowany w położeniu marszowym. Aby ponownie zamknąć właz należy zwolnić rygiel, obrócić właz w prawo (głowa musi być koniecznie schowana we wnętrzu czołgu, bo można operacji zamykania włazu nie zakończyć, he, he...), dźwignią ściągnąć właz do dołu i zaryglować. Otóż opowiadano nam (kto ma słabe nerwy, niech dalej nie cztyta), że któryś z mechaników (wersja oficjalna) nie zaryglował dobrze włazu i w czasie marszu właz sam się obrócił w lewo i skrócił żołnierzyka o głowę. Wersja nieoficjalna głosiła, że rygiel był niesprawny, a mimo to zezwolono na jazdę z otwartym włazem. Pewnie, gdyby przyjęto drugą wersję wydarzeń, więcej osób by bekło.
I to by było na tyle.
Uśmiech z głową,
No, joby puszczone, teraz do rzeczy. Sprawa jest taka, że nie miałem na interii informacji o nowej wiadomości, a na forum też nie wyskakiwała taka ramka z taką informacją. Gdybyś nie umieścił w wątku posta, to pewnie długo bym się nie dowiedział, że masz do mnie jakiś interes. Swoją drogą, to trochę dziwne, bo takich zjawisk wcześniej nie było.
Ponieważ sprawa, o którą pytasz może zainteresowć innych, to odpowiadam tu. Marcin chciał bowiem wiedzieć coś na temat wiekowych T-55, tj. jakie były słabe strony w eksploatacji, co się psuje, jak się tym jeździ, jak wygląda obsługa, serwisowanie, zużycie części, paliwa, itp.
No to mówię co pamiętam. Ponieważ ja akurat byłem szkolony na dowódcę czołgu, to sprawy techniczne były jakby trochę na boku. Przez okrągły miesiąc jeździłem sobie po poligonie w Czarnem zamiennie jako dowódca, jako ładowniczy i jako strzelec-radiotelegrafista. Jako mechanik-kierowca pojeździłem sobie ze trzy-cztery razy. Zupełnie nielegalnie i niezgodnie z regulaminem. Za parę paczek papierosów (już chyba o tym pisałem gdzieś, i to niedawno) mechanik z pułku, który był do naszego plutonu przydzielony (oszczędni wtedy też byli w wojsku - jeden czołg na pluton) dawał nam poswawolić i to tylko wtedy, gdy oficer, który miał z nami zajęcia poszedł do lasu na grzyby (bo ci oficerowie konkurowali między sobą, który najwięcej ususzonych grzybów do domu zawiezie). No i w ciągu tego miesiąca zauważyłem to, co następuje:
- Silnik chyba nie do zdarcia, takie dwunastocylindrowe gniotsa nie łamiotsa, ani razu nie nawalił, za to żłopał paliwo jak smok wodę (chodzi oczywiście o krakowskiego smoka) - nie pamiętam dokładnie ile, ale chodziło o kilkadziesiąt litrów na setkę (te kilkadziesiat, to o ile pamietam grubo ponad 30),
- Skrzynia biegów też chyba niezła, bo też nie nawaliła - o ile pamietam miała pięć biegów do przodu i jeden wsteczny. Łącznie niezły zespół napędowy. Ponoć można było tym wyciągnąć (na szosie oczywiście) około 50 km/godz. Nie wiem, nie sprawdzałem, bo pomykaliśmy wyłącznie po piachach i leśnych wertepach. 30 km/ na godzinę, to chyba wszystko na co było nas stać w takich warunkach.
- Chyba bardzo ważnym w pułku, w którym się szkoliłem było przestrzeganie okresowych obsług technicznych, bo w ciągu tego miesiąca "nasz" czołg był dwukrotnie poddany przeglądom technicznym. Podczas jednego z nich wymieniono któryś z filtrów, ale który - niestety nie pamiętam. Sporo różnych filtrów jest "pod maską" tego diabła.
- Jak się tym jeździ? No, nie najlepiej. Trzęsie jak diabli, na wszystkie strony. Wystarczy niewielka nierówność terenu i albo walisz łbem o coś, co znajduje się przed tobą, albo w innej wersji - walisz łbem w to, co jest za tobą. Istnieją też wersje uderzeń z boku. Najgorzej ma ładowniczy, bo u niego najciaśniej i ma najbliżej do tego, czym może być walnięty. Trochę lepiej mają dowódca i strzelec radiotelegrafista - nieco więcej miejsca i chyba wygodniesze nieco siedzenia. Najlepiej ma mechanik-kierowca. Siedzi sobie nisko, nie rzuca nim na boki, widzi gdzie jedzie i wcześniej może się przygotować na ewentualne wstrząsy. Pozostali czlonkowie załogi, podczas jazdy, zamiast obserwować otoczenie przez peryskopy, trzymali się rękoma i nogami czego tylko się dało. Właśnie po to, by uniknąć kontaktu z twardszymi elementami wnętrza czołgu. Aha, mechanik-kierowca musiał mieć silne mięśnie karku, bo cały czas podczas jazdy z zamkniętym włazem (można było też jechać z otwartym włazem, wtedy głowa wystawała na zewnątrz) przyciskał głowę, ubraną oczywiście w hełmofon, do peryskopu. Pewnie też się obawiał by nie oberwać, gdyby tank się niespodziewanie gibnął.
Tyle Marcin pamiętam.
Co do jazdy z otwartym włazem, to opowiadano nam historyjkę o tym jak żołnierzyk głowę stracił. Nie wiem ile w tym prawdy, ale ponoć taki przypadek miał miejsce. Właz otwiera się w ten sposób, że przesuwa się taką rączkę-dźwignię, która powoduje, że sprężyna (dość mocna) podnosi właz do góry, następnie obracasz dźwignię w prawo do oporu i właz zostaje zryglowany w położeniu marszowym. Aby ponownie zamknąć właz należy zwolnić rygiel, obrócić właz w prawo (głowa musi być koniecznie schowana we wnętrzu czołgu, bo można operacji zamykania włazu nie zakończyć, he, he...), dźwignią ściągnąć właz do dołu i zaryglować. Otóż opowiadano nam (kto ma słabe nerwy, niech dalej nie cztyta), że któryś z mechaników (wersja oficjalna) nie zaryglował dobrze włazu i w czasie marszu właz sam się obrócił w lewo i skrócił żołnierzyka o głowę. Wersja nieoficjalna głosiła, że rygiel był niesprawny, a mimo to zezwolono na jazdę z otwartym włazem. Pewnie, gdyby przyjęto drugą wersję wydarzeń, więcej osób by bekło.
I to by było na tyle.
Uśmiech z głową,
Bardzo ciekawa opowieść!
Co do paliwożerności silnika, to kilkadziesiąt litrów na setkę to byłoby niewiele jak na czołg. Może chodzi o kilkaset (np. "grubo ponad 300" ) litrów?Edmund_Nita pisze: żłopał paliwo jak smok wodę (chodzi oczywiście o krakowskiego smoka) - nie pamiętam dokładnie ile, ale chodziło o kilkadziesiąt litrów na setkę (te kilkadziesiat, to o ile pamietam grubo ponad 30),
- Marcintosh
- Posty: 1091
- Rejestracja: pn mar 03 2003, 13:19
- Lokalizacja: Dorset, UK
- x 8
Dzieki Edmundzie.
Byc moze moderator chcialby przeniesc te czesc do nowego watku?
Co do zuzycia, to 300/100 nie jest jeszcze takim dramatem. Szczegolnie, ze przy odrobinie pomyslowosci, mozna jezdzic prawie za darmo.
Wielokrotnie czytalem, ze ruscy dobierali zalogi pod katem wzrostu lub raczej jego braku Mialem okazje siedziec w chinskim T-59, ktory jest prawie dokladna kopia T-55 i musze przyznac ze mialem trudnosci z domknieciem wlazu dowodcy. Kierowca ma chyba jeszcze gorzej, choc o ile zauwazylem siedzenie jest regulowane?
Co do tracenia glowy. Czytalem o przypadku, gdy w T-72 obrocila sie wieza przy jakims uskoku i lufa dziala nabila kierowcy niezlego guza. Czy wieza w T-55 ma jakas blokade zeby sie nie obracala?
W T-59 jest rowniez blokada elewacji (podnieniesienia) dziala, ktore mozna zablokowac w kilku roznych wysokosciach do transportu jak mniemam. Czy cos takiego wystepuje rowniez w T-55?
Byc moze moderator chcialby przeniesc te czesc do nowego watku?
Co do zuzycia, to 300/100 nie jest jeszcze takim dramatem. Szczegolnie, ze przy odrobinie pomyslowosci, mozna jezdzic prawie za darmo.
Wielokrotnie czytalem, ze ruscy dobierali zalogi pod katem wzrostu lub raczej jego braku Mialem okazje siedziec w chinskim T-59, ktory jest prawie dokladna kopia T-55 i musze przyznac ze mialem trudnosci z domknieciem wlazu dowodcy. Kierowca ma chyba jeszcze gorzej, choc o ile zauwazylem siedzenie jest regulowane?
Co do tracenia glowy. Czytalem o przypadku, gdy w T-72 obrocila sie wieza przy jakims uskoku i lufa dziala nabila kierowcy niezlego guza. Czy wieza w T-55 ma jakas blokade zeby sie nie obracala?
W T-59 jest rowniez blokada elewacji (podnieniesienia) dziala, ktore mozna zablokowac w kilku roznych wysokosciach do transportu jak mniemam. Czy cos takiego wystepuje rowniez w T-55?
-
- Posty: 2058
- Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
- Lokalizacja: Koszalin
- x 8
Swinger masz rację, przypomniałem sobie, że to zużycie to było 350 litrów/100 km, a 36 ton, to był ciężar maszyny.
Marcin, jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy wieża miała blokadę. Pewnie dlatego, że jak zaczynaliśmy ćwiczenia, to wszystko było przygotowane i pewnie odblokowane. Podejrzewam jednak, że jakaś blokada była, choćby dlatego, że przewidywano transport czołgu z wymontowanym silnikiem obrotu wieży, itp. Koło zębate silnika obrotu wieży było takie małe, a wieniec z którym współpracowało takie ogromne, że chyba ciężko byłoby wieży samej sie obrócić.
Natomiast na pewno była blokada armaty. Był taki łącznik, chyba pomiędzy łożem armaty a górną częścią wieży, który blokował właśnie armatę. Kurna, gdybym wiedział, że w przyszłości będzie cóś takiego jak Kartonwork, to bym się bardziej przykładał do nauki poznawania budowy chluby Układu Warszawskiego. Ale kto tam w 1970 roku myślał o jakimś internecie, skoro jeszcze słowo komputer nic nikomu nie mówiło.
Jeszcze coś. Siedzenie kierowcy było nie tylko regulowane, ale także w niewielkim stopniu amortyzowane. Natomiast pozostałe siedzenia miały niewielką regulację wysokości. No i jeszcze co ważne, przy zamykaniu włazów palce trzeba było koniecznie trzymać przy sobie, a nie na przykład między kadłubem, a spadającą klapą. Brrrr.............
Uśmiech z powodu całych palców (chociaż......),
Marcin, jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy wieża miała blokadę. Pewnie dlatego, że jak zaczynaliśmy ćwiczenia, to wszystko było przygotowane i pewnie odblokowane. Podejrzewam jednak, że jakaś blokada była, choćby dlatego, że przewidywano transport czołgu z wymontowanym silnikiem obrotu wieży, itp. Koło zębate silnika obrotu wieży było takie małe, a wieniec z którym współpracowało takie ogromne, że chyba ciężko byłoby wieży samej sie obrócić.
Natomiast na pewno była blokada armaty. Był taki łącznik, chyba pomiędzy łożem armaty a górną częścią wieży, który blokował właśnie armatę. Kurna, gdybym wiedział, że w przyszłości będzie cóś takiego jak Kartonwork, to bym się bardziej przykładał do nauki poznawania budowy chluby Układu Warszawskiego. Ale kto tam w 1970 roku myślał o jakimś internecie, skoro jeszcze słowo komputer nic nikomu nie mówiło.
Jeszcze coś. Siedzenie kierowcy było nie tylko regulowane, ale także w niewielkim stopniu amortyzowane. Natomiast pozostałe siedzenia miały niewielką regulację wysokości. No i jeszcze co ważne, przy zamykaniu włazów palce trzeba było koniecznie trzymać przy sobie, a nie na przykład między kadłubem, a spadającą klapą. Brrrr.............
Uśmiech z powodu całych palców (chociaż......),
-
- Posty: 2058
- Rejestracja: pt sie 29 2003, 11:06
- Lokalizacja: Koszalin
- x 8
Zapomniałem. Po co Marcin przenosić temat, skoro to wątek czołgowy. Niektórzy nie lubią, jak za dużo "oftopików", ale mnie to nie przeszkadza. Lubię sobie od czasu do czasu z kimś pogadać.
Jeszcze jeden uśmiech, tym razem jak stąd do Rokosowa, bo tam właśnie dziś się wybieram odwiedzić Vivita.Pewnie znowu będziemy coś wodować. A może piwkować?
Jeszcze jeden uśmiech, tym razem jak stąd do Rokosowa, bo tam właśnie dziś się wybieram odwiedzić Vivita.Pewnie znowu będziemy coś wodować. A może piwkować?